***
Dlaczego? Dlaczego musiała odejść? Zostawiła mnie samego? Kochałem ją jak jeszcze nikogo nie kochałem. Wiedziała o tym. Też darzyła mnie uczuciem, które odwzajemniałem. Dlaczego to się musiało tak stać. Już nigdy nie zobaczę jej pięknych oczu, wspaniałego uśmiechu i nie poczuję jej słodkich ust, które należały do mnie. Tylko ona mogła wywołać u mnie uśmiech, szczęście i miłość, której nigdy już nie zaznam. Czemu odeszła? Czemu to zrobiła? Chciałem być z nią razem, a ona nie pozwoliła nam na to. Podczas ostatniej walki z Likwidatorami i fartuchami całe stado walczyło zażarcie. Jednak wiedzieliśmy, cała szóstka, że nie mamy już szans. Widziałem Iggy'ego całego we krwi. Walczył dzielnie jednak nieuniknione było to, że będzie zraniony, gdyż nie sądzę, że walka na ślepo jest prosta. Gazownik był otoczony fartuchami z paralizatorami. Został trafiony dwa razy ale się trzymał i próbował unikać strzałów. Angela właśnie kazała myślami jakiemuś Likwidatorowi skoczyć w ścianę. Kuks próbowała jakoś zgubić paru fartuchów. Strasznie się wysilała, jednak oni nadzwyczaj szybko biegali. A Max... Max jak zawsze zażarcie walczyła z grupką Likwidatorów i fartuchów. Była cała zakrwawiona, jednak widziałem, że się stara jak zawsze. Nagle wskazałem jej dłonią niebo. Spojrzała na mnie swoimi słodkimi oczami i wzlecieliśmy razem w górę. Spotkaliśmy się przy świecącym księżycu. Gdy tylko ją dotknąłem nie mogłem się powstrzymać i złączyłem nasze usta w namiętnym, pełnym emocji pocałunku.
Miałem nadzieję, że za chwilkę walka się zakończy, a my będziemy szczęśliwi razem. Nagle Max mnie lekko odepchnęła. Bardzo się zdziwiłem. Myślałem, że tego chce.
- Co się stało Max?
- Nie mogę już tak żyć. Kocham was. Ciebie kocham. Nie chcę tak. Chcę byście byli bezpieczni. Nie mogę przeżyć tego, że musicie tak żyć. Miałam się wami opiekować po odejściu mojego ojca. Wiem, że Jed nas kochał tak jak rodzinę i nadal nas kocha, ale on nie może. A ja... Jesteście mi najbliżsi i dlatego muszę o was walczyć mimo, że już nie wrócę.
- Ale Max czemu? Nie możesz się poddawać. Jeszcze nic nie jest stracone. Możemy to wygrać!
- Tak, ale wy wygracie. Ja muszę odejść.
- Nie! Proszę cię! Nie odchodź! Potrzebujemy cię! Ja potrzebuję.
- Kocham cię Kieł. Opiekuj się stadem. Teraz ty dowodzisz. Żegnaj.
Po ostatnich słowach popłakała się. Mi też spłynęła jedna samotna łza po policzku. Pocałowała mnie czule na pożegnanie. Trzymałem ją za rękę, aż nie odleciała do samego środka walki. Rzuciła się na ziemię i krzyknęła do reszty stada.
- Uciekajcie! Lećcie z Kłem! Teraz on dowodzi!
Oni do mnie podlecieli. Iggy w plecaku trzymał Totala, który strasznie się wiercił i za wszelką cenę chciał wiedzieć co się dzieje. Powiedziałem do stada by polecieli wyżej i kierowali się na południowy wschód. Oni minie posłuchali, a ja czekałem jak rozegra się dalej akcja. Walczyła do ostatków sił, ale nie dała im rady. Opadła bezwładna i gdy zrozumieli, że już po wszystkim odeszli. Zleciałem na dół i położyłem ją na moich kolanach. Była cała blada i zimna. Przytuliłem ją do siebie, ale nic nie poczułem. Jej serce przestało bić. Ostatni raz poczułem ją przy sobie. Wyszeptałem ze łzami w oczach
- Kocham cię Maximum.
Ostatni raz poczułem jej usta. Wziąłem ja na ręce i poleciałem ze stadem do doktor Martinez. Jak tylko ją zobaczyła podbiegła do mnie i przytuliła swoją córkę. Kiedy Ella wróciła ze szkoły i zobaczyła co się dzieje zalała się łzami. Rzuciła plecak na ziemię i podbiegła do nas najszybciej jak potrafiła. Przytuliła się do Max i płakała razem z nami. Widziałem twarz członków naszego stada. Kuks, Angela i Gazik płakali przytuleni do siebie. Iggy siedział z twarzą w dłoniach. Próbował być twardy, ale mu nie wychodziło. Ja... Ja miałem na policzku kilka łez. Trzymałem Max, moją Max za jej zimną rękę. Nie potrafiłem zrozumieć czemu się tak dla nas poświęciła, poświęciła dla mnie. Jednak nie mogę cofnąć czasu. Niestety.
Pogrzeb odbył się trzy dni później. Pochowaliśmy ją na cmentarzu niedaleko domku doktor Martinez. Nie było takiego dnia, kiedy bym tam nie chodził, czasem sam, czasem ze stadem, Ellą i jej mamą. Zawsze kładłem tam żółty goździk. Ulubiony kwiat Max w jej ulubionym kolorze. Przez cały miesiąc, a nawet dłużej chodziliśmy cali na czarno. Nawet Kuks i Angela, które specjalnie poprosiły doktor Martinez, by uszyła lub kupiła im takie stroje.
Już mijają dokładnie trzy miesiące od jej śmierci. Od śmierci mojej szefowej, przybranej siostry całego stada i Elli, córki doktor Martinez i Jeda... Od śmierci mojej ukochanej Maximum.
Siedzę teraz w lesie przy naszym domu. Zamieszkaliśmy z Ellą i jej mamą. Nie mieliśmy się gdzie podziać. Bez Max nie jest tak samo. Ale w każdym razie siedzę i myślę co teraz mam zrobić. Mimo, że Likwidatorzy nas nie atakują to to nie jest koniec. Ja to wiem. Max też gdziekolwiek jest wie, że i tak to nie było ostatnie starcie.
Nadal nie mogę pogodzić się z jej stratą. Czemu to musiała, być ona? Nie rozumiem...
***
Mamy nadzieję, że się podoba.
Trochę smutny :'(
To jest początek i nie będzie dalej tak smętnie. No może czasami...
Mamy nadzieję, że będziecie czytać.
Kochamy was <3333
Kochamy was <3333
2 KOMENTARZE = 1 ROZDZIAŁ
Ja się popłakałam/łem prawie. A raczej schowałem twarz w dłoniach i próbowałem być twardy, ale coś mi nie wychodziło.
OdpowiedzUsuńTo jest cudeńko<333
OdpowiedzUsuńNigdy takich rzeczy nie czytałam, ale chyba zacznę :)
Popłakałam się bo tam tyle miłości a wiesz jak to u mnie teraz...
Czekam na pierwszy rozdział :)
Buziaki:***
Czekam na next <3
OdpowiedzUsuńSuper :-)
OdpowiedzUsuńPrawie się popłakałyśmy :)
Wiola i Kami :-)